top of page

Nie bój się deszczu w mandarynkowym gaju.


Anna Pietrawska

Nie bój się deszczu w mandarynkowym gaju

Rok 1863, Hakodate. - Więcej sake. I atramentu. - Rozkazał karczemnemu chłopcu. Czuł, że głowa zaczyna mu ciążyć. Notatek także nie widział już dokładnie, wiedział jednak co chce napisać. " Drogi Wędrowcze, gdy przepłyniesz dziesięciokrotną ilość mil w porównaniu do wypitego alkoholu - zrozumiesz, co miałem na myśli, przelewając na papier własne refleksje. Świat nie jest płaski, stanowi kulę. Gdy pojąłem to po raz pierwszy, byłem jeszcze chłopcem. Zrozumiałem wówczas, że tak jak mój ojciec, będę kiedyś przecinać morskie fale, pokonując wielki, obły kształt. Nie sądziłem jednak, że gdy dorosnę - moje dłonie będą szukały tylko takich..." - Meijer-san, możemy już iść? - ostrożnie spytał siedzący na brzegu ławy Japończyk.

W łagodnym świetle lampionów pomarszczona twarz pana Goto wyglądała na bardziej zatroskaną niż zwykle. Meijer uważał, że jego przewodnik przypomina zastraszonego psa, nie raczył więc nawet na niego spojrzeć. Alkoholowym podmuchem osuszył atrament, po czym zamknął niewielką oprawę i dźwignął się z miejsca. Na ulicach Hakodate zawsze panował tłok. W deszczowe dni twarze obywateli przypominały maski pozbawione emocji. Bram zdawał sobie sprawę z mentalności mieszkańców, jednak zakorzenioną w tradycji rezygnację z okazywania uczuć uważał za zbędna ofiarność. "Małe, szare kukły z naciętymi otworami na oczy" - przypomniał sobie słowa pijanego żeglarza, próbującego opisać ludzi z wyspy, gdy Bram płynął tu pierwszy raz . Teraz szedł dziarskim krokiem za plecami pana Goto. Obcokrajowcy przeważnie nosili się na modę francuską, ciemne cylindry łatwo było dostrzec ponad głowami przechodniów. Meijer miał jednak gdzieś najnowsze trendy. Cenił w ubiorze wygodę. Poły kolorowego palta rozchylały się na boki, gdy poruszał się w tłumie jak człapiący niedźwiedź.

Opadające na ramiona jasne włosy zlewały się z linią brody, a broda z wąsami, dlatego głowa Brama przypominała prędzej wizerunek baśniowego króla, niż holenderskiego kupca. Chwiejny krok, oddech i zarumienione poliki zdradzały pociąg do alkoholu. Miał też inną, zdecydowanie większą słabość. "Drogi Wędrowcze, byłem kiedyś w mieście klatek. Yoshiwara drogo sprzedaje własne córki. Nie dla mnie długie i złożone ceremoniały. Zasmakujesz tam gościnności, tradycji oraz egzotyki wysokiej klasy, lecz próżno szukać nieskrępowanego śmiechu i satysfakcji jaką daje obopólne zaspokojenie kochanków." Zbliżał się do dzielnic miłości. Już po wyjściu z lokalu mijał dostojne panie, mimo to unikał ich powłóczystych spojrzeń. Odznaczały się między przechodniami niczym wielobarwne kwiaty. Tylko wprawne oko znawcy potrafiło dostrzec kurtyzanę wśród gejsz. Nie patrzyły na Meijera jak na resztę potencjalnych, bogatych klientów. Był cudzoziemcem - w dodatku niemodnie ubranym - mógł zatem liczyć jedynie na ciekawość. "Trzeba przemierzyć połowę świata, Wędrowcze, by wiedzieć w których zakątkach rosną najciekawsze okazy. Jedne będą ulegle wyginać łodygi za dotykiem Twoich palców, inne - jak złośnice - poranią dłonie kolcami. Być może znajdziesz i takie, których żal będzie zrywać. Przystaniesz wówczas i będziesz podziwiał jak rozchylają w słońcu płatki, jak zachłannie spijają krople deszczu."

***

Zawsze żywił sentyment do tych małych, kulistych owoców. Mandarynki, jak i wszelkie inne cytrusy miały dla niego sprośny, oczywisty kształt. Uśmiechał się pod wąsem, gładząc chropowatą skórkę. Pani Ishiguro dostrzegła go pomiędzy drzewami ogrodu. Odwrócił się, słysząc trzaśnięcie rozkładającego się wachlarza i jego nerwowy trzepot.

- Ishiguro-san, witaj. - Skłonił się wolno. - Wybacz, nie zauważyłem...

- Nie szkodzi. "Odrobina kurtuazji... Oczywiście, że nie szkodzi." - Pomyślał chytrze, podnosząc wzrok ku dostojnej sylwetce. Stała na niewysokich schodkach w towarzystwie dwóch służących i uczennic, przypominając ołtarz z bocznymi skrzydłami. Niewątpliwie była w tej chwili główną ozdobą całego ogrodu. Jasnoróżowe kimono strzegło jej kształtów niczym dumnie noszona zbroja. Jeszcze kilka lat temu Ishiguro należała do klasy oiran, niestety, liczne intrygi w środowisku kurtyzan oraz przemiany polityczne zmusiły ją do osiedlenia w uboższej dzielnicy Hakodate. Mimo to jej dom wciąż słynął z najlepiej wyszkolonych kochanek. Zajmowała się także kształceniem przyszłych gejsz, z czego czerpała zyski. - Holenderskie statki mają za mało towaru, że sprawdzasz jakość owoców w moim ogrodzie, Meijer-san?

- W żadnym wypadku! Byłabyś za twardym negocjatorem. Z resztą wiedziałbym, że najsłodszy towar trzymasz na zapleczu.

- W takim razie zapraszam do środka. - Odwróciła się wolno w stronę wejścia, patrząc wymownie na gościa. „Najznamienitsza z kapłanek bóstwa Inari wciąż posiadała jej łaskę i moc płomiennego spojrzenia.” Szedł za orszakiem Ishiguro wzdłuż cienkich, drewnianych ścian, wspominając pierwsze spotkanie z panią domu. Nie byłby w stanie powiedzieć, czy ktoś mu wówczas polecił miejsce, czy może został przyprowadzony jako gość? Sake i wino lały się zazwyczaj szerokim strumieniem, gdy dochodziło do sfinalizowania korzystnego interesu. Zrobiła na nim wrażenie tamtego wieczoru. Jej podopieczne nie były gorszej urody. Pamiętał, że wziął udział w długim ceremoniale. Wysłuchał śpiewu i obserwował tancerki. Zerkał na swojego skośnookiego kontrahenta. Na twarzy dostrzegał podziw mieszający się z rozmarzeniem. Zupełnie jakby w tych sennych pląsach Japończyk odczytywał ukrytą wiadomość, a wysoki, szczebiotliwy głos gejszy niósł mu w pieśni najsłodsze komplementy. Bram nie rozumiał w jaki sposób miałoby to zastąpić grę wstępną i rozpalić zmysły. Chwilę po tym miał się przekonać jak bardzo został uproszczony sam akt.

- Co robisz, Meijer-san? - Na wpół rozebrana kurtyzana była bliska płaczu.

- Chcę, abyś wystawiła nieco język, tylko tyle - tłumaczył cierpliwie, lecz Kiko dalej wyglądała na zdezorientowaną, odwracając usta.

Zerkała też na uchyloną szparę w drzwiach. Ishiguro wiedziała od tamtego momentu, że holenderskiego gościa należy traktować w sposób szczególny. „Żadnych pocałunków, ani pieszczot. Nie w Kraju Wschodzącego Słońca. Jesteś mężczyzną, więc weź to, za co zapłaciłeś...” Za drugim razem ich spotkanie wyglądało zupełnie inaczej. Pani domu sama wysłała sługę, by czekał na Brama, gdy statek zawita w porcie. Nie było już żadnych przedstawień i wystąpień gejsz, ceremoniał ograniczono do posiłku przy akompaniamencie muzyki. Po kolacji przed mężczyzną ustawił się rząd najlepszych kurtyzan, Ischiguro zaś kolejno wymieniała ich cechy i zalety.

- Ależ to wybór zbyt trudny! - odparł wycierając usta. - Proszę, nie tak oficjalne, napijcie się ze mną, drogie panie. „Obnażyły przede mną swe wdzięki ufnie - nie ulegle.” Upił je i zabawiał anegdotami o spotkanych przez siebie kobietach z odległych, barwnych zakątków świata. Potem zrobił konkurs najładniejszych piersi. Wodził palcem kolejno po dekoltach, rysując morski szlak swojego statku. Były zachwycone, lecz Ishiguro, choć pijana, niecierpliwiła się i ponaglała.

- Podobno herbata pierwszej klasy zrobiona jest z listków rosnących na czubku herbacianego drzewka... A ja cenię najwyższą jakość. - Spojrzał chytrze w ciemne oczy zaskoczonej pani domu.

- To cię będzie słono kosztować, Meijer-san - odparła, gdy minęło zdumienie.

- Słono kosztuje, co słodko smakuje. Uczynisz mi ten zaszczyt, Ishiguro-san? Spędzisz ze mną noc?

Chwila ciszy. Wstała bez słowa, skłoniła się i była gotowa oddalić się z nim do osobnych pomieszczeń. „Dopiero wtedy zdradzono mi rąbek tajemnicy. Rozmazałem szorstką granicę maski na skórze, ogrzałem oddechem przywykłe do do wiatru skronie. Przez uchylone drzwi pokazałem jej co potrafię, jak prostytutka prezentująca swoje talenty i teraz sprawiłem, że sama mnie zapragnęła. Jak powietrza, jak życia zaciskając drobne pięści na prześcieradle.” Już w młodości nauczył się wsłuchiwać w oddech swoich braci oceniając, czy śpią. Podobnie było na statku we wspólnej kajucie żeglarzy. Z czasem wiedział, kiedy usnęło niebo, wiatr i deszcz. Poznał więc także, kiedy traci czujność kobieta z Kraju Wschodzącego Słońca. Zgarnął cicho swoje rzeczy i z wyjątkową ostrożnością wymknął się z pokoju do dalej położonych pomieszczeń.

***

- To za dużo.

- U innych nie będzie taniej, Meijer-san.

Poranek nie zaczął się dla Brama korzystnie. W faktorii dwóch z pięciu kupców odmówiło mu sprzedaży towaru, a trzeci bezwzględnie zawyżył cenę. Pan Adachi zazwyczaj uczciwie wyceniał asortyment czyjś oraz własny. Niejednokrotnie polecał Holendrowi nowych kupców, lecz teraz nawet on wydał się Bramowi nieufny i podejrzliwy.

- Złe czasy idą. Od morderstwa Li Naosuke minęło pięć miesięcy, a wściekłość i oburzenie nie gaśnie. Ludzie są podzieleni. Niektórzy sprzyjają cudzoziemcom, inni są za ponownym zamknięciem granic.

- Zamknięciem? A niech mnie! Czy dwieście trzydzieści lat dobrowolnej izolacji to mało?

- Wśród elit konserwatyści znów doszli do głosu. Poza tym, Meijer- san... - Japończyk nachylił się do mężczyzny, a ten zaciekawiony także przysunął ucho - podobno widziano tu roninów z Mito. Wczoraj w porcie zginął kolejny Amerykanin. Bram zmarszczył krzaczaste brwi i spojrzał na czubki swoich butów.

- Chcesz powiedzieć, że szykuje się kolejny chaos?

- Jest niebezpiecznie, kto wie, może to nasza ostatnia wymiana.

- Moich przodków ugościł po trudach podróży sam szogun Tokugawa, a następne pokolenie należało do Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. Nie po to pradziad deptał wizerunki katolickich świętych przed zejściem na ląd, by po dwustu latach jego potomek nie mógł targować się z japońskimi kupcami! Tim, Thomas - zawołał na swoich ludzi rozglądających się po wystawionych towarach. - Dopiszcie do listy dwie skrzynie od pana Adachi. Skłonił się i odwrócił od lady.

- Jest takie stare powiedzenie o pokoleniach, Meijer-san. Ojciec pracuje w pocie czoła, syn rozwija interes, a wnuk roztrwania majątek. Holender wysłuchał Japończyka, chwilę pomyślał i wzruszył ramionami.

- Dlatego nie będę się spieszył z posiadaniem potomka - odparł i roześmiał się gromko.

***

- Dziś na smutno, Meijer-san?

- Tak, panie Goto. Dziś pijemy na smutno.

„Drogi Wędrowcze, koniec niektórych chwil chciałoby się oddalić, a innych przyspieszyć. Cierpienie i radość... Pomiędzy nimi istnieją te zwyczajne momenty, również stanowiące dokonujący się cykl, jak napełniane winem puchary, jak odpływy i przypływy.”

- Kończymy przygotowania do dalszej drogi. To moja ostatnia noc tutaj, jutrzejszą spędzę już na statku. - Pan Goto pokiwał głową, prawdopodobnie zastanawiając się nad wynagrodzeniem.

- Ostatnia noc - powtórzył przewodnik.

„Wszystko ma swój koniec i niczego nie da się odsunąć całkowicie. Człowiek się łudzi. Nieustannie.”

Bram wstrzymał kubek z sake wpół drogi i spojrzał w twarz Japończyka. Wahał się tylko przez moment.Po kilku chwilach był już w domu Ishiguro. W ciągu godziny nauczył pięć młodziutkich kurtyzan weselnej piosenki ze swoich rodzinnych stron. Zasłaniały usta chichocząc, gdy Bram krzywił się, strojąc głupie miny podczas ich fałszu. Strasznie kaleczyły język.

- Ischiguro-san! - zabawę przerwał przejęty Goto.

Stali w deszczu nieruchomi jak posągi. Meijer schodził po schodach sztywno, lecz z podniesioną głową.

- Bram Meijer. Holenderski kupiec i złodziej. - Głos dowódcy był mocny, choć żeglarz zawsze uważał, że jest coś zbyt melodyjnego w języku Japończyków, co nie pozwala traktować ich całkiem poważnie.

- Sotomura oraz Oshin, jak mniemam? Czyżby intryga polityczna sięgała aż tutaj?

- Jak śmiesz kpić, psie! - Ronin zza pleców dowódcy wysunął się o krok, z dłonią na rękojeści. Zatrzymało go ramię Sotomury.

- Nasz zagraniczny gość ma za nic tradycję i zwyczaje. Nie szkodzi. Tocząca się po błocie głowa będzie dla mnie wystarczającym zadośćuczynieniem.

„Nadciągają ciemne chmury, a ja stoję samotnie w lesie. Z dala od domu. Z dla od kogokolwiek.”

Bram zmarszczył brwi. Nie spodobał mu się spokój i opanowanie w tonie Sotomury. Najgroźniejszy z roninów zdawał się być wręcz pogodny!

- Z powodu jakiej zbrodni miałbym ją stracić?

- Sporo zapłaciłem za prawa do mizuage pewnej maiko. Okazało się jednak, że nie jest już dziewicą. Pochodziła z tego domu... - Ischiguro wnet znalazła się przy ramieniu Sotomury.

- Panie, zapewniam, że dziewczęta z mojego domu są... - Milcz! - Warknięcie mężczyzny mogłoby uspokoić sztorm na Pacyfiku.

- A ty pokaż, że jesteś mężczyzną i stań do walki. - Cudzoziemcom nie wolno nosić broni - odparł krótko. Sotomura nie czekając, chwycił katanę jednego ze swoich ludzi i rzucił pod nogi Brama.

- Podnieś miecz. - Nawet nie spojrzał na klingę. Stał nieruchomo. Deszcz obficie spływał po twarzy, sklejając długie, jasne pukle, ściekając po brodzie i wąsach. Był na to nieczuły, jak i na wiatr, jak na nieznośne kołysanie oraz uparte spojrzenie, choćby i ronina z Mito.

- Podnieś, albo ona pierwsza zakosztuje stali! - Chwycił Ishiguro za włosy. Jednym szarpnięciem zmusił, by uklękła. Kobieta drgnęła, czując ostrze przy szyi. Bram wziął głębszy oddech i wolno spojrzał pod nogi. Szelest deszczu był jedynym doradcą.

„Być może powinienem przemyśleć swoje życie, zastanowić się, ile wyrządziłem krzywd, a ilu kobietom ukazałem najwyższy szczyt Fuji...”

Schylił się i zgarnął rękojeść razem z błotem. Gdzieś na schodach rozległo się zlęknione westchnienie dziewcząt.

- Dotąd myślałem, że bronicie chłopów, a nie mordujecie kupców w nieuczciwej walce?

- To dopiero początek. Zbyt długo gościliście na tych ziemiach. Tradycji nie można kupić za żadne złoto. - Ujął miecz w obie dłonie i podniósł klingę. Ruszył naprzód. Bram wzniósł katanę rękojeścią do góry, jedną dłoń zsunął w dół i pionowo przyblokował miecz Sotomury. Obrócił się, wyminął go, a wolną dłonią pchnął w plecy. Ronin poleciał do przodu jak uczniak, tracąc równowagę. Obrócił się zaskoczony, migdałowe oczy były rozwarte do granic.

- Łatwiej atakować w grupie, niż samemu, co? - Zakpił, zdając sobie jednocześnie sprawę, że to koniec żartów, szczęścia i wyuczonych sztuczek. Sprowokował go, ośmieszył na oczach ludzi, mógł liczyć na lodowatą furię i szybką...

- Aaaa... - podniósł się z charczącym rykiem, pędząc na Holendra. Ułamki sekund, błyski stali. Odbił pierwszy cios, uniknął ostrza, najmniej przemyślany zamach, napędzany emocjami. Miał go za sobą. Miecz przeciął powietrze tuż nad uchem. Teraz albo nigdy, obrócił się opuszczając klingę po skosie. Próżnia. Błąd nagrodzony rozciętymi mięśniami pleców. Odruchowo wyprostował pierś, ostrze przejechało pod żebrami. Bram padł jak kłoda w błoto.

„Ach, do diabła z tym! Kochałem, smakowałem, żyłem! I Tobie też tego życzę...”

Patrzył przed siebie, w niebo. Słyszał przerażony krzyk kobiet. Podbiegły otaczając go jak jasne motyle. Stanął nad nim także Sotomura oraz pan Goto, lecz Bram Meijer nawet w ostatniej chwili życia miał jedno w głowie. Zmęczonym spojrzeniem przemykał po twarzach zatroskanych niewiast. Widział tylko piękno, ich gładkie szyje, mokrą od deszczu skórę i piersi. Uwielbiał ich różnorodny kształt. Wszystkie były niepowtarzalne. Zupełnie jak owoce z rożnych stron świata. Te zaś niewielkie mandarynki z Kraju Wschodzącego Słońca upodobał sobie najbardziej. Mokry jedwab przylegał do urokliwych krągłości, zdradzając ich tajemnicę, a wszystkie skierowane były w stronę Brama.

"Więc, drogi Wędrowcze, nie bój się deszczu w mandarynkowym gaju, bo śmierć w nim jest na prawdę piękna."

Skinął w stronę Sotomury, ronin ukląkł przy nim na jednym kolanie. Konający zebrał resztkę sił, chwycił za biały kołnierz i przyciągnął go do siebie.

- Miałem je wszystkie... - wyszeptał i skonał.

Featured Posts
Recent Posts
Archive
Search By Tags
Follow Us
  • Facebook Basic Square
  • Twitter Basic Square
  • Google+ Basic Square
bottom of page