
Rozdział
czterdziesty pierwszy.
Kiord spacerował po obozie, aż natknął się na grupę Diarina. Oparł się bokiem o słup wiaty i obserwował przez chwilę jak grupa artystów nieudolnie próbuje rąbać drewno. Jeden pouczał drugiego, gestykulując nadmiernie. Zauważyli go po chwili, więc odezwał się pierwszy.
– Rzucanie sztyletami to nie to samo, co obsługa siekierki, co?
– Radzimy sobie, dziękuję! – Diarin oddychał ciężko. Odgarnął z czoła sklejone od potu włosy. Nawet przy wysiłku skóra jego twarzy pozostawała blada, tak samo u pozostałych, zauważył Kiord. Żołnierz podszedł niespiesznie, a mężczyźni nie zaprotestowali, gdy przejął od nich narzędzie. Jednym zamachem równo wbił ostrze w klocek drewna i z impetem trzasnął nim o pieniek. Tak samo przy następnych, po chwili był jak maszyna. Sprawnie radził sobie też z dużymi gałęziami. Nikt nie wypytywał go o szczegóły treningu w szkole Hrabiego Gerastiego, to też nie wspominał, że oprócz rąbania drewna, musiał także nie raz sam ścinać gałęzie, mniejsze kawałki przytwierdzić do i tak już obładowanego plecaka, by potem w biegu dostarczyć je do ośrodka. W zamyśleniu zdjął pospiesznie koszulkę, by się ochłodzić. W pewien sposób był wdzięczny, że przez moment mógł się zająć czymś, co dobrze znał. Pot ściekał po umięśnionych plecach. Postanowił rozprostować grzbiet i… zauważył, że przygląda mu się grono widzów. Opuścił wzrok i przekazał siekierkę stojącemu najbliżej Lucasowi.
– Z resztą dacie już sobie radę. – Odsunął się i przykucnął pod wiatą, przy poukładanych klockach. Pomiędzy namiotami kilka kobiet komentowało i plotkowało na temat nowych mężczyzn. Zza pleców niewiast Iris także obserwowała czterech osobników.
– Od samego patrzenia żadnego nie uwiedziesz. W ogóle źle to robisz! – szepnął wprost do jej ucha długi cień.
– Nie zamierzam uwodzić. Skąd ten pomysł? – oburzona zwróciła się do Ranfy. I znowu zaskoczył ją wyrazem twarzy. Zwykle gadał takie rzeczy z zarozumiałym uśmieszkiem, a teraz wydawał się śmiertelnie poważny!
– Na twoim miejscu udałbym się do Utty, jak reszta zakochanych dziewczyn. W końcu jest czarownicą – dodał, ignorując jej wcześniejszą odpowiedź.
– Ale ja nie jestem zakochana, a tym bardziej nie jestem żadną RESZTĄ, do cholery! Czemu się tak zachowujesz?! – Stojące przed nią kobiety odwróciły głowy i zdawało się, że właśnie zamierzały zmienić temat plotek.
– Faktycznie, od niedawna nie jesteś taka jak inne. Ale nawet ty masz szansę. – Wzruszył ramionami i zamierzał się oddalić, schylając pod długimi sznurami z wywieszonym praniem. Iris nie zamierzała odpuszczać, poszła za nim.
– Co żeś powiedział? Zatrzymaj się, ty złośliwa szara tyczko! Wyjaśnij, o co ci chodzi. – Odgarniała półsuche płachty wywieszonego prania, próbując nadążyć za Ranfą.
– O nic mi chodzi. Zajmij się własnymi sprawami. – W burkliwym głosie Heklpta pobrzmiewała też nuta złości.
– Jedna z nich właśnie przede mną ucieka. Przestań robić te swoje długie susy. I co miała znaczyć ta mina? Widziałam przerażenie, gdy zobaczyłeś mnie z tym żołnierzem. – Jej ton brzmiał już mniej zadziornie. – Boisz się, że odejdę z którymś z nich? – Nie odpowiadał, więc ciągnęła dalej. – Ranfa, ale wiesz… Jesteś Heklaptem, a ja kobietą. Co prawda, dochodzi do takich związków, ale ja nie należę do tych…
– Nie jestem zazdrosny. – Jego twarz wysunęła się spomiędzy prania tak nagle, że niemal zetknęli się nosami. – Po prostu… przypominasz mi kogoś. Moją zmarłą siostrę, Safis.
Wyprostował się i utkwił spojrzenie gdzieś, w horyzoncie.
– Widzisz – zawiesił głos z roztargnieniem, jakby szukał odpowiednich słów. – Heklaptowie nie przywiązują zbyt wielkiej wagi do więzi rodzinnych. To ludzie mają tę zdolność. Byłem bardzo zżyty z moją siostrą. – Wyszli niespiesznie z rzędu rozwieszonych sznurów i zatoczyli łuk pomiędzy namiotami.
– Podczas wędrówki, gdy mój klan szukał nowego miejsca na założenie osady, napadło nas stado bestiali. W pewnym momencie straciłem Safis z oczu. Odłączyła się od reszty a Hakłagowie odcięli jej drogę i zapędzili na swoich krwiożerczych lochach na skraj urwiska. Wolała skoczyć, niż dać się rozszarpać. Ciężko to zniosłem. Potem były ze mną same kłopoty. Uciekałem i wracałem po miesiącach, szukając sam nie wiem czego. Utta pozwoliła mi zostać w Kamiennym Kręgu pod warunkiem, że będę cię mieć na oku. Myślę jednak, że dała także szanse załatania dziury w sercu. Nie raz słyszałem jak ludzie twierdzili, że nie istnieje przyjaźń między kobietą, a mężczyzną. Zawsze któraś ze stron tęskniła lub będzie tęsknić za czymś więcej. Ze mną nie jest tak łatwo. Nie jestem nawet mężczyzną.
– Tylko wstrętnym samcem – stwierdziła i oboje się rozpogodzili.
– Chyba miałaś wcześniej rację. Wyczuwam, że odejdziesz i to mnie złości.
– Ranfa – powiedziała ciepłym tonem i przystanęła. Ujęła z troską smukłą, szarą dłoń.
– Nigdzie się nie wybieram, choćby mnie chciał porwać najprzystojniejszy władca Wolnej Strefy – oznajmiła z niezłomną pewnością siebie, po czym nastąpiła chwila napiętej ciszy. Ranfa udał, że nie zauważył niezręcznego momentu i uniósł spojrzenie.
– Niech ci będzie, a teraz chodź i ich oczaruj. To twój okres godowy, Iris.
Posłała mu krytyczne spojrzenie.
– No, co? Sama opowiadałaś mi jak wyglądali chłopcy z wioski, w której mieszkałaś.
– Tylko dlatego, że wlałeś we mnie pól litra bimbru, gdy nie mogłam spać!
– Właśnie! Przynajmniej miałem pewność, że szczerze gadasz.
– Nie pójdę tam – oznajmiła bez przekonania, na co Heklapt złapał ją za ramiona i ostrożnie choć stanowczo odwrócił przodem do grupy pracujących mężczyzn.
– Wybierz tego o niespokojnych oczach – podpowiadał znad jej ramienia.
– Dlaczego właśnie tego?
– Bo ja wiem? Gdybym był głodną bestią z krainy demonów, to wybrałbym najbardziej umięśnioną sztukę na pożarcie.
– Ale…
– Poza mięśniami ma też ładny, zdrowy koloryt skóry i odzywa się tylko gdy trzeba. Tamci jacyś bladzi i za bardzo wygadani – stwierdził, po czym bez ostrzeżenia wypchnął dziewczynę do przodu i szybkim, sprawnym ruchem wysunął spinkę z jej włosów. Rude kosmyki zatańczyły na wietrze. Mężczyźni zauważyli ją i przerwali pracę.
– Witaj! Chyba nie zdążyliśmy się poznać, jestem Diarin, a to Lucas, Rod i…
– I Kiord. Tak, wiem, zrobiliście trochę zamieszania swoim przybyciem.
– Naprawdę? To miłe, zwłaszcza, że jeszcze nie zdążyliśmy pokazać na co nas stać – Diarin uśmiechał się szeroko, długo nie wypuszczając dłoni dziewczyny z uścisku. Kiord spoglądał na nich, pijąc wodę z kubka. – To ty jesteś Iris, pilot statku? Nigdy nie spotkałem kobiety sterującej maszyną, z pewnością miałaś wiele przygód. Proszę, usiądź z nami, o przyszły napoje! – Diarin zwrócił się do nadchodzącej kobiety.
Iris zamarła. Nie co dzień, a właściwie nigdy nie widziała usługującej amazonki z tacą. Zadowolona z siebie Urhe ostrożnie niosła cztery nieduże dzbanki. Na widok Iris zrzedła jej mina. Rozczarowanie szybko zmieniło się w stłumioną wściekłość. Jej przeszywające ogniem spojrzenie niemal obiecywało dziewczynie rychłą zemstę. Nie spuszczała wzroku z Iris, stawiając ciężko tacę na pniaku. Niezatrzymywana przez nikogo odeszła.
Popołudnie upłynęło wyjątkowo szybko. Iris już dawno nie czuła się tak dobrze. Powtarzała wiele razy Diarinowi, że jest bawidamkiem i bezczelnym zuchwalcem. Mężczyzna jednak za każdym razem potrafił odwrócić sytuację i sprawić, że dziewczyna śmiała się głośno i szczerze. Powinna była zachować dystans i czujność - kobieta w towarzystwie czterech adoratorów zawsze była źle odbierana, ale akurat w tej sytuacji, po wielu bezwyrazowych miesiącach Iris pragnęła się rozweselić. Wszystko inne jakby spełzało na plan dalszy.
Wracała do siebie, lekko podśpiewując. Ledwo zniknęła mężczyznom z pola widzenia między namiotami, gdy rozbrzmiał za nią chrapliwy, kobiecy głos.
– Dobrze, się bawiłaś?
– Chyba coś sobie ubzdurałaś – szybko odparła, rozpoznając głos wściekłej Ukrhe. Amazonka była mniej opanowana, wykręciła dziewczynie rękę do tyłu i szarpnęła za włosy.
– Żarty sobie robisz? Trzeba ci przypomnieć gdzie twoje miejsce, przybłędo – wysyczała przez zaciśnięte zęby tuż nad jej uchem. Iris poczuła, jak chłodny strach miesza się z nagłym przypływem gorąca niczym ostatni znak ostrzegawczy. Wiedziała co nadchodzi i bała się jeszcze bardziej.
– Puszczaj! Odejdź nim będzie za późno! – Jej słowa zabrzmiały, jakby wypowiedziane przez dwa różne głosy, lecz na dzikiej kobiecie nie zrobiło to wrażenia. Prychnęła śmiechem, szarpnęła dziewczyną i odparła coś, co nie było już istotne.
Oczy ofiary rozjaśniły się blaskiem, ciało napięło i po chwili uwolniło z uścisku.
Napastniczka odskoczyła z wrzaskiem, z okaleczonych dłoni ciekła krew, obie zostały przebite. Iris nie musiała spoglądać na własne ręce i szukać śladów krwi. Zdawała sobie sprawę kiedy i w których miejscach jej ciała wysuwają się ostre kawałki tego czegoś, co nią teraz rządziło. Szybko zjawiły się pozostałe amazonki, zaalarmowane niczym zgrane stado owadów. Krótkie rozeznanie w sytuacji im wystarczyło, by sięgnąć po broń.
– Przebiła mi dłonie! Patrzcie na jej oczy, to jakiś potwór! Zabijcie ją! – Wrzeszczała Urhe.
Pierwsza z nich uderzyła z boku krótkim mieczem, dziewczyna zdążyła odeprzeć atak prawą ręką, a raczej wynurzającym się wzdłuż przedramienia kawałkiem klingi. Ugięła kolana i pięścią wymierzyła w jej brzuch. Z tej samej pozycji odrzuciła lewą rękę za siebie. Z rozprostowanej dłoni wyrastały wzdłuż palców cieniutkie głownie, które rozcięły skórę na udzie kolejnej napastniczki. Trzeciej kobiecie sypnęła piaskiem w oczy i złamała nos. Czuła, że coś rozpala ją od środka, jednocześnie dyktuje ruchy, nie dając czasu do namysłu. Przedziwna moc kazała jej nagle zesztywnieć w bezruchu, gdy przed twarzą pojawił się czubek lufy miotacza plazmowego. Przywódczyni amazonek już rozwarła usta, by rzucić krótkim, tryumfalnym tekstem, lecz po chwili wolno odwróciła głowę. Przy szyi połyskiwała stal.
– Podobno nie wolno tu wnosić broni? – spytał Diarin dość rozbawionym tonem, nie opuszczając klingi.
– Mogłabym cię spytać o to samo.
– Jestem kuglarzem. Zawsze mam coś w zanadrzu – wzruszył ramionami. – A teraz odłóż powoli spluwę. – Postawna kobieta spełniła żądanie, jej koleżanki uczyniły podobnie, gdy uzbrojeni mężczyźni zjawili się za nimi. Ciekawscy mieszkańcy zdążyli otoczyć grupę zwartym kręgiem.
– Co się tu dzieje? – Spytał doniośle Seth, a równie zdezorientowani mieszkańcy schodzili mu z drogi.
– Będę odpowiadać tylko przed Uttą, więc spadaj, kmiotku.
– Szamanka źle się czuję, a ty zaatakowałaś moją rodzinę, więc odpowiadaj przed tym – Seth wyprostował ramię. W ręku trzymał krótką broń laserową. – Gadaj co się dzieje!
– Ruda dziewczyna jest demonem! – odparła bez wahania amazonka. – Ma w sobie ukryte kły. Zobacz jak nas urządziła! – W oburzonym tonie dzikuski pobrzmiewała chęć zemsty ale i strach.
– Coś się wydarzyło, gdy wracaliśmy z miasta! Nie mówiliśmy, bo chcieliśmy najpierw zbadać Iris – W stronę Setha przeciskał się Oliken i Seyia. Mężczyzna już miał zadać im kolejne pytania, gdy jedna z osób pierwsza rzuciła wyrok w sprawie okaleczonych amazonek.
– Najwyższy czas! Wynoście się na swoją pustynię i tam się panoszcie! – reszta tłumu poparła te słowa.
– Rudowłosa jest akceptowana przez Utte, gdy stara szamanka umrze, ona zajmie jej miejsce!
– stwierdziła kolejna kobieta.
– I zadaje się z heklaptem, to zawsze przynosi błogosławieństwo bogów!
– Jeśli ma w sobie ukryte kły to nawet lepiej! Obroni nas przed Hakłagami, więc nie potrzebujemy amazonek!
– Tak! Wynoście się stąd!
Iris ze zdumieniem słuchała wykrzykiwanych argumentów. Skorzystała z ogólnego zamieszania, przemakając w stronę braci. Przeleciała spojrzeniem po zdeterminowanych twarzach zebranego tłumu. Gdzieś pomiędzy sylwetkami dostrzegła namiot szamanki. Utta obserwowała sytuację z daleka przez odchyloną kotarę. Zauważona po chwili wycofała się do wnętrza. Iris posmutniała, obawiając się o jej pogarszający stan zdrowia. Głos Ranfy wyrwał ją z zamyślenia.
– Wygląda na to, że decyzja należała do ogółu – rozpromienił się , obserwując wzburzonych mieszkańców obozu.
– Lada moment pogonią je tyczkami, widelcami i kamieniami – Oliken nie ukrywał zadowolenia z obrotu sytuacji.
– Widzę was za chwilę w moim namiocie – rzucił chłodno Seth i opuścił zebranych.
Jeszcze tego samego dnia opatrzono amazonki, wyposażono je na drogę i planowano uczczenie tego wydarzenia wieczornym biesiadowaniem.
Seth spalił nieco więcej papierosów niż zwykle. Seyia z Ranfą co chwilę wchodzili sobie w słowo. Oliken skwapliwie uzupełniał opowieść o swoje komentarze. Iris w milczeniu przyglądała się kuzynowi z tą samą nieufnością co zwykle, lecz El Griffin nie był zagniewany. Oparty o blat stołu, ze skrzyżowanymi na piersi ramionami, wpatrywał się z ukosa w ciemny kąt namiotu nieobecnym wzrokiem. Rozgrywał w głowie nowy plan. Jego kuzynka wiedziała, że szuka korzyści wynikających z zaistniałej sytuacji i było tylko kwestią czasu, gdy przerwie słowotok chłopaków. Niemal wiedziała, co powie. Była ciekawa jak to ubierze w słowa. Dlatego zaskoczyło ją, gdy Oliken zasugerował to pierwszy.
– Skoro więc jest jak jest, to może powinniśmy uznać zdarzenie za dobrą monetę i zastanowić się nad wyprawą po waszego najstarszego brata? Kobieta z ukrytymi kłami, wyszkolony żołnierz oraz trzech kuglarzy zgrabnie posługujących się bronią to już całkiem przekonujący zespół. Na pewno dołączy tez kilku heklaptów. Może nie przez wzgląd na ciebie czy Ranfę, ale po prostu dla przygody. – Oliken dziwacznie wykrzywił twarz i wcisnął głowę w ramiona, które rozłożył na zewnątrz, jakby dodatkowo ciałem chciał powiedzieć, że wszystko się może zdarzyć.
Ranfa zmarszczył brwi, jak za każdym razem, gdy obserwował karła gubiącego się we własnej argumentacji.
– Zgadzasz się z pomysłem? – spytał Seth.
– Pewnie, w końcu jestem heklaptem więc lubię przygody – odparł sucho.
Wieczorem płonęło kilka ognisk i jedno duże. Iris obserwowała ludzi: mieszkańcy szybko się spili, podrywając innych do tańca, spragnieni zapomnienia i radosnych uniesień. Dostrzegła też grupę kuglarzy entuzjastycznie romawiających z Sethem. Nie trzeba było słyszeć słów, by zrozumieć, że El Griffin z łatwością zdołał ich przekonać. W pewnym momencie Diarin wskazał ręką w stronę Iris, a Seth przytaknął ruchem głowy. Odwróciła od nich spojrzenie i zatrzymała je na namiocie Utty. Uważała za niewłaściwe świętowanie w obozie pod byle pretekstem, gdy staruszka się źle czuła od dłuższego czasu. Dopiła napój korzenny, odstawiła kubek i ruszyła w stronę namiotów.
Pod kotarą siedział młody Heklapt, którego znała z widzenia. Weszła do środka w momencie, gdzy szaro skóra matka podrostka poiła Uttę wywarem z ziół.
– Nawet w najodleglejszym namiocie hałas jest nieznośny. Dlaczego zgodziłaś się na biesiadowisko?
– Ludzie potrzebowali się rozweselić. Panowało napięcie od dłuższego czasu. – Utta gestem powstrzymała kolejną łyżkę kursująca do jej ust i mruknęła do opiekunki, by zostawiła je same. Heklaptka bez słowa wycofała się z namiotu. Iris przyklękła przy staruszce i poprawiła jej stertę poduch i kocy.
– Nie czas na radość, gdy ich duchowa przewodniczka choruje. – Ich spojrzenia spotkały się i Iris ze smutkiem odkryła, że w ciemnych oczach kobiety nie ma już tej samej zuchwałej iskry co wcześniej. Spojrzenie miała zamglone i rozkojarzone.
– Coś się zmieniło, Iris. Ledwo to wyczuwam. Odkąd pojawiła się czerwona gwiazda nie mam żadnych wizji, nie umiem niczego powiedzieć brzemiennym kobietom, ani udzielić żadnej rady mieszkańcom. Mylą mi się składniki mikstur i chyba ślepnę.
Dziewczyna ujęła dłoń staruszki, patrząc w nią smutno. Wcześniej, gdy wchodziła do tego dużego namiotu, miała wrażenie, że przekracza próg osobliwej krainy światła i mroku. W pomarańczowym blasku paleniska, z ciemnych zakamarków, preparowane zwierzęta szczerzyły do niej kły, a na półkach lśniły flakoniki i słoiczki z rozmaitymi specyfikami.
Drewniane pale poobwieszane były miotełkami suszących się ziół, talizmanów i ręcznie wykonanej biżuterii. W cieniu stały kufry i jeśli Utta posiadała jakieś współczesne, zaawansowane technologicznie sprzęty domowego użytku, nie pasujące do wystroju, to właśnie tam mogła je trzymać. Zawsze jednak była panią tego miejsca, doskonale znającą przeznaczenie każdego drobiazgu. Zaliczały się do nich także myśli, problemy i sekrety osób, które w momencie przekroczenia progu jej domostwa stawały się dla szamanki otwartymi księgami. Teraz jednak Utta nie różniła się niczym od schorowanych staruszek, przerażonych wizją zbliżającej się śmierci. Fakt ten smucił Iris, uważała też, że wielkie szamanki powinny odchodzić w inny sposób niż pozostali śmiertelnicy i to zastanawiało ją bardziej.
– Coś złego się szykuje, Iris. Wyczuwam zmiany poprzez ciebie, poprzez powietrze w obozie mimo, że moje zmysły są przytępione. Stanie się coś, co zapoczątkuje czas zmagań. Ale jest nadzieja. Niebawem oświeci nas myśl jak dopomóc sobie w walce. Już wkrótce prawda zostanie odkryta, wszystko się rozstrzygnie. Przyszłość znów będzie się jawić klarowniej.
Utta przymknęła oczy, jakby wypowiedzenie tych myśli kosztowało ją sporo energii. Dziewczyna obserwowała ją w napięciu, w oczach stanęły łzy. Wiedziała, że kobieta tylko przysnęła, lecz przeraziła ją myśl, że tak prawdopodobnie będzie wyglądać ich pożegnanie i powinna się z tym pogodzić. Ostrożnie położyła dłoń Utty na kocu, wstała i bezszelestnie opuściła namiot.
Zabawa trwała w najlepsze. Wokół ogniska w żywiołowych pląsach tańczyła grupa roześmianych kobiet i mężczyzn w różnym wieku, inni prowadzili zażarte dyskusje lub upijali się w milczeniu wpatrzeni w ogień. Iris podeszła do ławy na której stały dzbany i kolejno zaglądała pod pokrywki. Chciała szybko wskoczyć w ten sam nastrój co biesiadnicy, którzy teraz wydawali jej się hałaśliwą zgrają odłużonych, niezgrabnych idiotów.
– Patrzcie kto do nas dołączył! Wasza rudowłosa oswobodzicielka będzie świętować razem z nami! Choć Iris, śmiało, zabaw się! – Donośny głos Diarina jakby jednocześnie ostudził zapał mieszkańców i nagle zrobiło się niezręcznie. Ludzie pomiędzy kuglarzem, a dziewczyną jakby się nieco rozeszli i przycichli. Zaskoczona przeleciała pobieżnym spojrzeniem po skonsternowanych twarzach zebranych.
– Chodź do ogniska, ogrzej się! – Zachęcał Diarin i ku zaskoczeniu zebranych dziewczyna nie spłoszyła się, tylko wychyliła większy łyk i swobodnym krokiem podeszła do światła, mijając ludzi.
Obrzuciła mężczyznę lekko rozbawionym spojrzeniem: wesołek chwiał się do przodu i tyłu, jakby walczył z wyimaginowanym wiatrem, luźna koszula była rozpięta i odsłaniała tors, za który z pewnością podczas tańca szarpała nie jedna panna. Nieco przesadzonym ruchem otarł ręką włosy ze spoconego czoła a szeroki, alkoholowy uśmiech nie znikał z jego chuligańskiej twarzy. Iris zgadywała, że jest w swoim żywiole, bo nigdy wcześniej nie widziałą tak ochoczo bawiących się mieszkańców Kamiennego Kręgu. Miał w sobie jakąś moc wywrotowca i awanturnika rodem z krainy demonów. Usprawiedliwiał go tylko uśmiech.
– Opowiadałem właśnie o obyczajach i tańcach ze swoich rodzinnych stron! – Choć ręce latały mu szeroko na wszystkie strony, trzymał duży pucharek mocno, niczym król buławę. Zdawał się nie zauważać rychłej zmiany nastroju wśród biesiadników.
– Choć, pokażę ci pierwsze kroki, są łatwe. – Już miał doskoczyć do dziewczyny, gdy czyjaś ręka odgrodziła go jak drewniany skobel.
– Czekaj! Co robisz. Przecież sam widziałeś. Dziewczyna ma kły pod skórą. Lepiej niech się nie ekscytuje. – Głos rozsądku należał do chudego starca, który z pomocą Diarina przypomniał sobie tego wieczoru, że krew potrafi jeszcze w nim szybciej krążyć, a stare kości podrygiwać w tańcu.
– Co ty mówisz? Jakie kły? To Iris El Griffin. Dała popalić tym wstrętnym babom – pijany kuglarz z dziecięcą szczerością zrobił zdziwioną minę, przy czym zakołysał się tak, że starzec musiał go podtrzymać.
– Tak, tak, ale teraz nie do końca jest człowiekiem, przypomina bardziej jeża. Więc nie wszystko co ludzkie jest dla niej dobre. – Wyjaśniał chuderlawy człowieczek i posłał Iris przepraszający grymas twarzy. Dziewczyna wpatrywała się w niesforną parę z niedowierzaniem. Czuła na sobie badawcze, nieufne spojrzenia kobiet. Lada moment ją też uznają za kogoś nie potrzebnego w obozowej społeczności. Diarin jakby dłuższą chwilę rozważał wypowiedziane słowa, po czym raptownie oswobodził się z objęć.
– Dobrze! A zatem, kto okaże trochę klasy i serca! Kto nauczy tańczyć naszą kobietę-jeża!
Diarin podchodził do kilku mężczyzn, ale oni, nawet pijani, odmawiali, kręcąc przecząco głową.
– Może w takim razie tamten żołnierz! – Biesiadnicy rozsunęli się, a Diarin jednym ruchem pociągnął Kiorda za sobą. – Nasz dzielny wojak z niejedną przeciwnością losu musiał się zmierzyć, a wiadomo że wróg może czaić się pod różnym przebraniem!
Iris pogratulowała sobie przez chwilę, że zdążyła choć trochę otępić się alkoholem, który i tak nie do końca zdołał zagłuszyć niepokój związany z obecnością ciemnookiego żołnierza. Po nim samym trudno było stwierdzić na ile jest trzeźwy. Dał się jednak prowadzić szarlatanowi. Ludzie wokół jakby nagle odżyli, a nawet brali się za instrumenty, gotowi im przygrywać.
– Co prawda nogi przywykły głównie do przylegania w siodle, ale może nasz chojrak podłapał kilka karczemnych podrygów, co? – Diarin mocnym klepnięciem przybliżył chłopaka do zakłopotanej dziewczyny.
– Obyś tylko ty się jutro w siodle utrzymał, kuglarzu – warknął Kiord i odsunął go od siebie.
– Diarin ma rację, jestem niezgrabnym żołdakiem! – Obwieścił głośno zebranym. – Ale nie wie, że właśnie z tego powodu większość uczniów musiała brać udział w obowiązkowych zajęciach z tańca, by lepiej poruszać się podczas pojedynku, a więc!
Kiord zbliżył się do Iris, wysunął rękę w bok, dając znać by położyła na niej dłoń, a drugą na jego ramieniu. Dziewczyna prawie jęknęła, gdy przycisnął ją bliżej ciała. Czuła bicie jego serca, była przejęta i rzeczywiście zastanawiała się jak zareaguje schowany w niej artefakt. Ruszyli wolno, rozbrzmiała miła dla ucha piosenka. Schemat ruchów był prosty i powtarzalny, po chwili szło im całkiem gładko. Dopiero jednak, gdy przestano się nimi interesować, wracając do tańca – Iris zaryzykowała spojrzenie na Kiorda. Uśmiechnęła się z wdzięcznością. Wokół nich zabawa wrzaski i wrzawa ruszyły dalej.
Diarin tymczasem opadł przed ogniskiem niedaleko Roda i Lusaca. Wychylił duży łyk alkoholu i posłał zakochanej parze chytre spojrzenie.
– Sprytnie to rozegrałeś – stwierdził siedzący najbliżej Rod.
– Też tak myślę – odparł zupełnie trzeźwo kuglarz.